Antykatolicy nie istnieliby bez katolików,
a odwrotnie - i owszem.
O zmarłych dobrze albo wcale. W sumie, nie wiadomo dlaczego, ale niech będzie – a więc ani słowa o Robercie Leszczyńskim, ale o kwestii, która wyszła przy okazji. I tak proszę traktować tę notkę.
Zastanawiam się czy katolik ma prawo/może/powinien pożegnać antykatolika „po swojemu” - powierzając jego duszę Bogu, modląc się (wieczny odpoczynek racz mu dać Panie itp.). Nie chodzi o przepis, który miałby go powstrzymać, lecz o obyczaj. I sens.
Przy tym temacie natrętnie przypomina się sprawa namaszczonego ateisty, który, gdy jednak szczęśliwie wymigał się śmierci, oskarżył szpital o naruszenie dóbr osobistych (nie wiem jak sprawa się skończyła, pamiętam tylko, że wycenił on swoją szkodę na 90kzł). Ponadto, co było widać w komentarzach pod doniesieniami na ten temat, takie podejście było mocno popierane przez różnych ateistów/antyklerykałów.
Czy podobnie - policzkiem, gwałtem na najbliższych będzie, jeśli po śmierci ktoś poleci duszę zmarłego antykatolika Bogu? Czy nie ubliży w ten sposób zmarłemu, a raczej jego bliskim?
(np. „mój ojciec był antykatolikiem, a ci katolicy bezczelnie się za niego modlą! Wmawiają mu na siłę duszę i polecają ją swemu Bogu, którego nie ma!”)
A patrząc na sprawę z drugiej, katolickiej strony – czy taka modlitwa ma sens, czy jest celowa, skoro zmarły wyparł się Pana? Czy jest sens prosić o coś niemożliwego?
Nie wiem.
Pamiętam ateistę biorącego udział, a raczej obecnego na mszy pogrzebowej zmarłego katolika. Był na całej mszy, ale nie klękał, nie czynił znaku krzyża, nie modlił się itd. Był trochę z nami, trochę obok. Parę lat później, na pogrzeb (czy raczej pochówek) tego ateisty przybyli także wierzący. Część z nich „w kulminacyjnym momencie pochówku” uczyniła znak krzyża, zapewne niektórzy modlili się w myślach.
Czy miało to sens z punktu widzenia ich relacji z Bogiem?
Czy był to nietakt/nadużycie wobec zmarłego lub jego bliskich?
Takich kilka wątpliwości. A właściwie dwie.